poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Przyszła baba do lekarza..

..a lekarz dupa. 


Długo mnie nie było ale ze względu właśnie na chorobę.

Zaczęło się tuż po przylocie - tego się spodziewałam, ponieważ już raz przez to przechodziliśmy. 
Lotniska to taka wylęgarnia chorób, mutowania się ich.. Nie sposób jest się czymś nie zarazić.

Na początku był katar, potem kaszel. Taki bardzo duszący kaszel. 
Po kilku dniach od przylotu po raz pierwszy zawitaliśmy do gabinetu lekarskiego.

Rejestrowała Małego jego ciocia, która musiała się rano stawić w "przychodni" i go zapisać, okazując dowód ubezpieczenia.

Udaliśmy się więc do lekarza.

Podjechaliśmy samochodem pod jakiś dom, zaparkowaliśmy. 
Myślę sobie: "Kurczę ale przecież nie zdążymy do lekarza" ale gdy wysiadłam z samochodu i zobaczyłam maluteńką tabliczkę obok drzwi z napisem "Dr. xxx xxx" oniemiałam ze dziwienia.
Byliśmy na umówioną godzinę - punktualnie co do minuty i.. Zapomniałam, że Irlandczycy zawsze mają mnóstwo czasu. Tak więc na początku procedura (ponieważ nie posiadamy jeszcze Medical Card) z oświadczeniem, iż Mały pozostaje ubezpieczony w Polsce, pomimo okazania EKUZ. 
Potem czekaliśmy chyba z 20 minut pod gabinetem, mimo iż nikogo nie było w środku.
Po zaproszeniu do środka lekarz zapytał się co się dzieje, czy je i pije. Zbadał Małego: ucho, gardło, osłuchał, zmierzył temperaturę i..
Nie stwierdził nic. Powiedział, że nic mu nie dolega, jedynie jest przeziębiony. Wow.. Tyle to i ja wiedziałam.
Wyszliśmy z gabinetu jedynie z przykazaniem podawania paracetamolu w razie "w". 

Męczyliśmy się tak kolejny tydzień.. Ja oczywiście z swoją podręczną apteczką działałam - Cebion Multi, maść majerankowa, Depulol, wit. D, Stodal i Flegamina Baby, jednakże moje działania nie przynosiły pożądanego efektu..

Znów do lekarza.

Po zawitaniu do gabinetu ta sama rozmowa, te same czynności wykonane przez lekarza.
Gardło czyste, oskrzela i płuca też - więc skąd ten kaszel?
Lekarz oczywiście stwierdził przeziębienie, może infekcja - przepisał jakieś 3 tabletki i powiedział, że powinno po nich przejść.

Tak więc przez trzy dni podawałam Małemu rozcieńczoną tabletkę w wodzie każdego wieczora.. Czy pomogło? Może, jednakże..

Po trzech dniach poprawy Mały dostał gorączki.. I to nie Małej, bo troszkę ponad 40°!
Dostał ją na wieczór, więc podejrzewałam ząbki. Starałam się ją zbić ale na nic były moje starania - ibuprofen oraz paracetamol nie działał, niemal całą noc nie spałam, zmieniając letnie okłady na czoło i kark.. Nad ranem gorączka spadła do 37°. 
Myślę sobie: "Super. Najgorsze na nami", jednakże nie zdawałam sobie sprawy z tego co ma zaraz nadejść..

Dzień i noc po tamtej sytuacji znów była spokojna, taka jak zwykle.
Cały kolejny dzień również był super - Mały pogodny, wesoły i uśmiechnięty ale gdy tylko nadszedł wieczór. znów zaczęło się piekło - bardzo wysoka gorączka, której znów nie mogłam zbić.
Kolejna noc, której nie przespałam. Siedziałam i rozmyślałam, co to może być..

Gdy przyszedł poranek znów po gorączce ani śladu - dziecko szczęśliwe, jakby nic się w nocy nie wydarzyło.

Potem nastała noc, ta przeklęta noc.. Kolejna z wysoką gorączką, stękaniem i płakaniem.. Noszeniem i przytulaniem.. Uspokajaniem.. Brakiem snu..

Gdy w końcu gorączka spadła położyłam się spać. Było już prawie widno ale to w żaden sposób mi nie przeszkadzało.
Obudziłam się może po 2 godzinach, tzn. Mały mnie obudził stękaniem.
Podnoszę się i.. Zamarłam. Moje dziecko ukochane od góry do dołu w czerwonych kropkach.
Miał je dosłownie wszędzie ale najwięcej chyba na głowie.. Przestraszyłam się i z tego wszystkiego popłakałam.

Biegiem do lekarza.

W gabinecie jak zwykle: wywiad, obejrzenie i osłuchanie oraz zmierzenie temperatury. Po jej zmierzeniu lekarz nie powiedział nic. Zasiadł przed komputerem i szukał.. I szukał.. I szukał.. I nic nie znalazł!
Więc za telefon.. Dzwoni, gada.. Zdenerwował się.. Złapał jakąś książeczkę i szpera, po czym mówi, że on nie wie co to jest..
 Myślę sobie "ŻE CO?!" ale zachowuję kamienną twarz i pada pytanie "Jak to Pan nie wie?".. Niestety pytanie pozostało bez odpowiedzi. 

Lekarz widać, że na prawdę NIE WIE co dolega Małemu i mówi, że może Nas skierować do szpitala ale tam raczej Nam również nie pomogą. Zapisał antybiotyk i kazał mi zadecydować, czy go podać czy nie oraz ibuprofen (jest tutaj on na receptę).

Wyszłam z gabinetu rozczarowana, zawiedziona i wręcz zdezorientowana.. 

Na całe szczęście minęło.

Trzydniówka - tak nazywa się choroba, przez którą przechodził mój skrzat. 
Zna ją niemal każda mama w Polsce ale może być pomylona z wieloma chorobami, więc należy i tak udać się do lekarza "kontrolnie", aby sprawdzić, czy dzieciątku przypadkiem nic więcej nie dolega. 
Jest to choroba, którą trzeba wziąć na przeczekanie ale dobrze jest jak ktoś spojrzy na nią fachowym okiem.
My przeszliśmy ją tak jak wyżej napisałam: podając naprzemiennie ibuprofen i paracetamol co 4 godziny, robiąc letnie okłady na czoło, kark oraz letnie kąpiele w wannie.

I tak właśnie tu wygląda przygoda z lekarzami a mi nasuwa się tylko jedno pytanie: 

Ale jak......?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz