czwartek, 24 kwietnia 2014

Przeprowadzka

Nie pisałam, trochę teraz zaniedbałam i zapewne zamilknę na pewien czas, ponieważ.. Już jutro się wprowadzamy!

W moim życiu przeprowadzka nie jest tą pierwszą tylko już chyba z trzydziestą - wszystko przez zawód mojego taty. Mieszkaliśmy to tu, to tam. Niemal w całej Polsce. Bardzo dużo podróżowaliśmy i szczerze, Nasze życie było ciągle "na kartonach". Ja też mądra, poszłam do szkoły i na kierunek, w którym nie ma w ogóle mowy o jakiejkolwiek stabilizacji życiowej. Szczerze? Ja się już do tego przyzwyczaiłam niemniej jednak.. 

Gdy zaszłam w ciąże, oczywiście pojawił się syndrom wicia gniazdka.. Marzyłam o domu, ostoi. Miejsca, do którego z przyjemnością zawsze będę wracać i żyć w nim swoim własnym rytmem. Chciałam też dać poczucie bezpieczeństwa synkowi, więc zamieszkaliśmy w rodzinnych stronach Tatka. 

Tam też urodził się Kassi.

Jak wiadomo - życie lubi płatać figle. 

Tatko po pewnym czasie, z dnia na dzień stracił pracę. Nowej znaleźć nie mógł i byliśmy zmuszeni do pierwszej rodzinnej przeprowadzki - pierwszej w życiu Brzdąca. 
Z racji tego, że nie jesteśmy zmotoryzowani, w ramach przeprowadzki do rodziny byliśmy zmuszeni zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy i tak na prawdę spakować się w jedną torbę, którą dzielnie taszczył Tatko. Odległość jaka dzieliła Nas od rodziny to setki kilometrów, które pokonaliśmy pociągiem. 

Pomieszkaliśmy troszkę czasu. Odezwał się kontakt o pracy Tatka. W ciągu kilku dni był on już w Irlandii. 
Dolecieć musiałam sama z Małym i ogromnym bagażem - Naszym życiem w jednej walizce. 

Teraz, gdy po raz kolejny się przenosimy mamy więcej niż jedną walizkę - nie jest to jakieś oszałamiające "więcej" ale zawsze. 
Do tego "więcej" teraz możemy dopisać własne wyposażenie mieszkania, które z czasem, z tygodnia na tydzień pewnie będzie coraz większe. 

Jeżeli chodzi o mieszkanie to sprzątałam je kilka dni, po kilka godzin dziennie. 
Na pierwszy rzut oka było nawet czyste, zadbane, jednakże, gdy już przyszło do sprzątania to nad niektórymi rzeczami, aż chciało mi się płakać. 
Lodówka była w tak opłakanym stanie, że szorowałam ją dobre 30 minut. Nie będę opisywać szczegółów ale jednym słowem - niemiły widok.

Z racji mojej manii i pedantyczności sprzątanie trwało dłużej niż się spodziewaliśmy a do tego wylałam kupę chemii, aby wszystko odkazić i przygotować na gryzienie, ssanie i lizanie mojego Brzdąca, wszystkiego co tylko w domu jest możliwe do dotknięcia i zjedzenia.

Jednego dnia wybrałam się nawet sprzątać z Małym, lecz mój plan legł w gruzach, bo Mały stał się ostatnio taką przylepą, że odgonić się nie mogę a jak tylko odejdę nawet trzy kroki to jest taki płacz, że aż mi wstyd przed mieszkańcami Naszego budynku..

Ap'ropo sąsiadów - mamy tak grube mury (budynek kiedyś był młynem), że wątpię, iż tak na prawdę sąsiedzi będą się na cokolwiek skarżyć, bo nic nie słychać. 
Wiem, że mamy sąsiadów w klatce (jest ona na dwa mieszkania) ale tylko dlatego wiem, że ktoś tam mieszka, bo słyszałam otwieranie drzwi i nic poza tym. Sąsiadów z góry też jedynie słyszałam przy otwartych drzwiach od balkonu a akurat mieli oni imprezę..; ) Na dole nikt nie mieszka, więc Nasze nocne łażenie też nikomu nie będzie przeszkadzać. 

Także nie pozostaje Nam nic już więcej, jak spakować to ostatnią, jedną walizkę i jutro wprowadzić się do Naszego nowego domu. 
Mam nadzieję, że następna przeprowadzka będzie już tylko do Naszego własnego M. ..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz